Walki narodowo-wyzwoleńcze zapoczątkowane atakiem na Belweder otworzyły najświetniejszy okres polskiego romantyzmu i paradoksalnie - choć przegrane - nie stworzyły przesłanek do zanegowania samej istoty koncepcji donkichotowskich zbrojnych bojów o Polskę. Bo też powstanie listopadowe osobliwy miało przebieg. Na początku z misternych planów wstępnych nie udało się zrealizować absolutnie nic (Wielki Książę Konstanty zbiegł, koszary na Solcu nie zostały zdobyte), ale wtedy uczestnicy spisku podchorążych zachowali się tak, jak życzył sobie tego Adam Mickiewicz w "Odzie do młodości" ("Razem, młodzi przyjaciele [... ] łam, czego rozum nie złamie") i irracjonalnie zaczęli wzywać do boju lud Warszawy. Chaotyczne - choć bardzo bohaterskie - potyczki na ulicach stolicy oraz panikarstwo samego Konstantego sprawiły, że po kilku dniach na terytorium Królestwa Polskiego nie było już wojsk rosyjskich, a zniewolony do tej pory naród zaczął się rządzić zupełnie niezależnie. Czy coś mogło mocniej oddziaływać na wyobraźnię? Oto wszyscy na własne oczy ujrzeli, iż w polityce męstwo i wiara w ideały znaczą więcej niż rozum i trzeźwa kalkulacja. Potem jednak ster rządów objęli w Królestwie "starzy" klasycy, często dawni oficerowie napoleońscy, którzy, nie licząc specjalnie na ostateczny sukces, oczekiwali od cara nie całkowitej suwerenności, a tylko sumiennego przestrzegania postanowień konstytucji z 1815 roku. W związku z tym, gdy na zbuntowane terytorium wkroczyła w 1831 roku potężna armia rosyjska, dobrze zapowiadające się ofensywy polskie były często spowalniane lub prowadzone nieudolnie. We wrześniu padła Warszawa, a w umysłach dużej części powstańców pozostało przeświadczenie, iż klęska ta nie wynikała z obiektywnej dysproporcji sił ale z braku ducha i wiary u Polaków (w szczególności oskarżano o to przywódców, którzy ponoć zmarnowali entuzjazm ludu).
"Tylko prosty żołnierz i poeta zrobił swoje" - napisał wiele lat później Cyprian Kamil Norwid. W czasie insurekcji pisarze nie szczędzili papieru, zasypując czytelników gigantyczną liczbą tekstów tyrtejskich, wśród których bywały niewątpliwe osiągnięcia artystyczne (jak przede wszystkim "Hymn" nieznanego wówczas zupełnie Juliusza Słowackiego), a także piosenki łatwo wpadające w ucho, które później wyśpiewywano na przeróżnych wojnach nie tylko w XIX, ale także i w XX wieku (np. "Bywaj dziewczę zdrowe..." czy "Ułan na weselu" Kowalskiego). Nawet Kazimierz Brodziński, przed rokiem 1830 przekonujący wszystkich przy każdej możliwej okazji, iż Polacy to naród łagodny, wzdragający się przed wielkimi namiętnościami, podczas powstania potrafił nawoływać w jednej z pieśni "Do broni, Sarmaci!"
To jednak było dopiero preludium. Prawdziwe arcydzieła zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu od roku 1832, kiedy to przyszedł czas rozpamiętywania najnowszej i dawniejszej historii Polski oraz snucia projektów na przyszłość. Wszystko, co najistotniejsze w sztuce polskiej lat trzydziestych XIX wieku, miało miejsce wyłącznie na emigracji - głównie we Francji - gdzie udało się kilka tysięcy pokonanych powstańców obawiających się represji (por. Mickiewicz, Słowacki, Krasiński). Początkowo Polacy emocjonalnie nie czuli się zapewne najgorzej (wiwaty witały ich zarówno w Niemczech, jak i we Francji), później jednak poczucie separacji i wzajemne niesnaski wpędzały ich w coraz większy pesymizm. Szczególna sytuacja sprzyjała tryumfom przeróżnych proroków mesjanistycznych, głoszących, iż cierpienia Polaków wypływają z wyroków Boskich, gdyż naród ma wypełnić mistyczną misję zbawienia innych ludów.
Ostatnimi wydarzeniami historycznymi, które autentycznie zelektryzowały emigrację, były powstanie krakowskie i rabacja galicyjska (1846) oraz Wiosna Ludów (1848), lecz choć szeroko komentowano i dyskutowano te wystąpienia, nie pociągnęły one za sobą fali arcydzieł literackich. Koniec lat czterdziestych i lata pięćdziesiąte to już zdecydowanie zmierzch polskiego romantyzmu, kiedy to kolejno odchodzi ze świata trzech narodowych wieszczów: Słowacki (+1849), Mickiewicz (+1855) i Krasiński (+1859) (tworzącego z niezwykłym rozmachem Norwida prawie nikt wówczas dokładnie rozumiał). Stopniowo coraz istotniejsza stawała się artystyczna działalność krajowa (Wincenty Pol, Karol Ujejski, Gustaw Ehrenberg, Ryszard Berwiński). Pojawili się też wówczas pierwsi powieściopisarze, zapowiadający już realizm i pozytywizm (Józef Korzeniowski, Józef Ignacy Kraszewski). Nad Wisłą następuje stopniowa liberalizacja - w 1856 roku następca Mikołaja I - Aleksander II ogłasza polityczną amnestię, zaś na początku lat sześćdziesiątych szefem rządu cywilnego zostaje konserwatysta Aleksander Wielopolski, usiłujący stopniowo i pokojowo poszerzać zakres polskiej autonomii.
W tym czasie dorasta jednak wychowane na pismach romantycznych i zakochane szczególnie w Słowackim bitne (urodzone mniej więcej w latach trzydziestych) pokolenie, które po raz kolejny powtarza znaną z lat dwudziestych krytykę zachowania starych. To właśnie młodzi wywołają w 1863 arcyromantyczne, straceńcze powstanie styczniowe, które definitywnie zamyka omawianą epokę. O tym już jednak w rozdziale "Pozytywizm".